bieciną, co miała dość siły, a może tylko dość szczęścia, by się podźwignąć z upadku, a pokutę zasadza na praktykach religijnych, wątpliwej wartości. Takie to pospolite! Nie! nie jest ona jego matką.
— Zresztą badać jeszcze będę — myślał — zmuszę, by mi opowiedziała całe swe życie... Ha! może i ona? Osioł ze mnie! Nie ona, nie ona — pewien tego jestem, nie ona to.
Przypomniała mu się pierwsza noc spędzona ongi w Nuoro, ukradkowy pocałunek ojca złożony na jego czole, gdy udawał śpiącego. Położył się i mimowoli czekał aż się drzwi otworzą cicho, cichutko, do izdebki wsunie się cień kobiecy i w slabem, drżącem świetle, płonącej mdłym płomieniem przed „duszyczkami” lampki pochyli się nad jego wezgłowiem...
— A wówczas co mam zrobić — pytał siebie, drżąc cały — udawać, że śpię... Osioł ze mnie, po co te myśli!
Ruch i gwar uliczny z pobliskiego placu del Pantheon, zmniejszał się, oddalał, przycichł jak konające, coraz rzadsze, co raz cichsze westchnienia. Anania słyszał, jak wracali do siebie, późno powracający z miast, sąsiedzi. Dom, ulica, miasto, zapadły w ciszę senną... Anania zasnąć nie mógł... Przeszkadza mu tam przed „duszyczkami” migocąca lampka. Bogdaj ją...
— Zgaszę — myślał, lecz długo nie mógł się zdecydować wyjść z łóżka. Wstał wreszcie... Coś zaszeleściało? Drzwi były wpół otwarte... Boże! Rzucił się na posłanie, przymknął oczy, czekał... serce mu biło gwałtownie, skronie pulsowały, coś dusiło go w gardle...
Drzwi się nie rozwarły... Pomału student uspokoił się, śmiejąc się ze swych przywidzeń... lecz lampki nie zgasił.