ucieczce, chłopca w Cagliari, zalewał się łzami na samo przypuszczenie, że Marta Rosa mogła być jego matką.
Drugim rysem było usposobienie normalne, umysł żywy zdolnego i pracowitego chłopaka, który wyrósł z chorowitego dziecka, pewna trzeźwość, dostrzegająca wcześnie marność dręczących go widziadeł. Walczył z niemi, rozumiał ich nicość, lecz pozbyć się nie mógł.
Kontrasty te zcierały się w nim, nie dając mu spokoju ni we dnie, ni w nocy. Dziecko marzycielskie i nielogiczne, ofiara i tyran własny brał górę. Pragnął wiedzy, prawdy bezwzględnej a cierpiał w próżności, miłości w samej nadziei doścignięcia zamierzonego celu. Nieraz zadawał sobie pytanie czy cierpiałby tyle nad tem wszystkiem, gdyby nie wzgląd na Małgosię? Sumienie odpowiadało mu „tak.”
Pod wieczór Marya Obinu wróciła z miasta.
— Pani! — zawołał student, skoro ją zoczył, — Pani Maryo! wejdź tu proszę natychmiast, mam ci coś powiedzieć.
— Co takiego? — spytała, wchodząc.
Odziana była, jak zwykle, w czarną suknię, lecz na głowie miała stary fioletowy, aksamitny kapelusz. Zdyszała się, wchodząc na wschody, policzki miała nieco zarumienione i czoło zroszone potem.
— Co pani jest? — spytał Anania.
— Mnie? nic zgoła — odparła zdziwiona, a zauważywszy, że ściemniło się dodała ze zwykłym swym uśmiechem: — Czemu pan nie zapali światła? Co mi pan ma do powiedzenia?
— Niechże się pani przebierze. Powiem potem.
Poznała się na ostrym tonie i na zmieszaniu studenta, a że się zrana uskarżał na niezdrowie, spytała troskliwie:
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/50
Ta strona została przepisana.