żając świecę do ściany, na której wisiał kalendarz.
— Nic nie mam do powiedzenia — odrzekła chłodno kobieta — z życia i czynów moich nie zdaję sprawy nikomu. Zostawcie mię w spokoju. Żyję z pracy, nic nikomu nie jestem winna i uczciwszą jestem może od niejednej kobiety, przed którą panicze odkrywają głowy, kłaniając się nizko. Ach! — ciągnęła, wzdychając głęboko — ciężkie życie, długie i wam młodym da się nieraz ono we znaki. Poznacie świat! poznacie ślady wężów jadowitych na drogach życia. Każdy natrafi na kamień, o który się potknie. Wielu, wielu, signor Anania, jest takich, co, potknąwszy się padają, a upadłszy nie powstają; wielu, co rozbija sobie głowę. Ci, szczęśliwi, umierają na miejscu... najszczęśliwsi... Lecz Pan w miłosierdziu swem niezgłębiony... tak nas uczy wiara nasza.
Przyłożyła dłoń do piersi, westchnęła głęboko.
— Udaje, clhce mię oszukać — myślał Anania.
— Słowo honoru! — zaśmiał się ironicznie — nic nie rozumiem z tego kazania. I wszystko to z powodu Battista Daga; w czem zawinił, czem panią obraził? Niechże mi pani powie?
— Odstaw pan świecę, kalendarz już się pali! — Zawołała kobieta, rzucając się gwałtownie ku stolikowi! — A! Santa Marya! gubisz mię, rujnujesz!
Anania szybko odstawił świecę i grubą książką zdusił róg tlejącego już istotnie kalendarza.
— Głowa bo! Dotknie mię pewnie co złego! — wołała kobieta, targając nagłe zwisający mu na czoło kosmyk włosów.
— Pani! Co pani robi! pani zwaryowała, czy też pani żartuje, co to za żarty — zawołał Anania, a w pamięci mignęła mu błyskawicą, dawna, bardzo dawna scena. Kuchnia ciemna, dymna, z wiszącym na ścianie płaszczem bandyty i Ola zbolała nędzą, nieszczęściem, skwaszona, targająca za włosy
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/52
Ta strona została przepisana.