— Szalony! naprawdę szalony! Radabym być twą matką, mieć takiego syna!
Z kuchni dochodził głos Barbary. Wołała na gospodynię.
— Ach! ile tu tracę czasu! — Zawołała Marya Obinu odchodząc, a Anania przyczesywał sobie przed lusterkiem potargane włosy.
— Co mam odpowiedzieć studentowi Daga? — spytał, wpatrując się w lusterko.
— Niech przyjdzie gdy będę w domu, a zrzucę go ze schodów. Rozumiesz?
— Nie nie rozumiesz ładny chłopcze — zamruczał do własnego w lusterku odbicia i rzucił się za odchodzącą.
— Pani! — wołał — chwilę! Bogdaj cię! Wytłumacz mi wreszcie, co wszystko to znaczy. Zatrzymaj się.
Lecz gospodyni znikła w mroku korytarza, rospinając pasek i dysząc ciężko z gorąca i gniewu.
— Chwilę, chwilę! — wołał — posłuchaj proszę... Nie było odpowiedzi.
— Ha! rozumiem, domyślam się, — myślał Anania, zamykając drzwi za sobą — musiał obrazić ją zuchwałą propozycyą. Głupcze! Zuchwalcze bezczelny... Co mi tam. Każdemu wolno być dziwakiem.
Stanął przed lusterkiem.