rzałem okiem duszy. Opowiedz mi synu, widziałeś papieża?
Wyszedłszy z ogrodu, Anania obchodził sąsiedztwo. Nic się tu nie zmieniło: ten sam idjota żebrak, siedząc pod walącym się murem, wyczekiwał, jak przed łaty, nadejścia Pana naszego Jezusa Chrystusa. Żebraczki, z sąsiedztwa z tą samą, co dawniej zawiścią i wzgardą spoglądały na próg nory Rebeki, na którym nędzarka, trzęsąc się od febry, opatrywała swe rany. Majster Pane za warsztatem rozmawiał na głos sam z sobą, a na progu winiarni hoża Agata wabiła starszych i młodszych. Antonina i Bastianeddu upajali się regularnie, gdy nie odsiadywali kary w więzieniu, co się im często przytrafiało.
A w domu? Ciotka Tatana smażyła konfitury i przygotowywała przysmaczki dla swego ulubieńca; przez dzień cały rozpowiadała sąsiadkom o jego uczoności i świetnych na przyszłość widokach, a Anania Atonzu starszy, w dnie wolne od rolnej pracy, siadywał na progu domu, reperując paski i rzemienie i marząc o ukrytych w ziemi skarbach.
Nic się tu nie zmieniło, tylko student na ludzi i rzeczy innem teraz patrzał okiem, dostrzegając niedostrzeżone przedtem zalety i piękności, smętne, dzikie wprawdzie, lecz niezaprzeczone. Niby obcy i daleki, przypatrywał się wszystkiemu, a w otoczeniu tych poczerniałych lepianek i rozwalin, śród ludzi pierwotnych o nieociosanym duchu w nieociosanych kształtach zdawał się być olbrzymem i przechodniem; olbrzymem i ptaszkiem — obrem przez swą wyższość, ptaszkiem przez swobodę i wesołość.
∗
∗ ∗ |
Ostatnich dni sierpnia, po wielu zwłokach,