pia, zmysłów pozbawia. Ciebie, ciebie tylko widzę. Spokój twój cenię po nad własne zadowolenie. Tak, istotnie, wczoraj wieczorem mogliśmy zachwiać naszą przyszłość, nie myślałem o tem; Daruj mi jedyna! Przy tobie zmysły tracę, dostaje gorączki, która umie trawi i przepala. Wyrzekając się, ponieważ tak trzeba, szczęścia spotykania się z tobą, przez wieczorów kilka, czuję potrzebę zagłuszyć niecierpliwość mą i tęsknotę, zmianą, ruchem i wybieram się na wycieczkę do Gennargentu, gór, o których mówiłem ci onegdaj. Pozwalasz? prawda? Odpowiedz mi, proszę, natychmiast. Jedyna! Ukochana! Szczęście ty moje i nadziejo moja! Myślą zostanę przy tobie, obraz twój uniosę w sercu i z najwyższego szczytu gór rodzinnej naszej ziemi, prześlę ci pozdrowienie, rozśpiewam twe ukochane imię, na podziw je oddam niebu i ziemi. Całuję cię tysiąc, sto tysięcy razy, unoszę z sobą, w sobie, wszędzie, na zawsze, na „wieczność”.
Małgosia użyczyła żądanego na wyjazd pozwolenia.
Nazajutrz Anania znów pisał:
„Wyjeżdżam jutro rano pocztą do Mamojada-Fonni. O dziewiątej przejdę pod twem oknem. Jakżebym chciał cię widzieć, pożegnać dziś wieczorem. Trudno! Na ołtarzu naszej przyszłości składam tęsknoty me. O! Małgosiu, Małgosiu! jakże pragnę widzieć cię, uścisnąć, umrzeć z miłości w twem objęciu”.