Dyliżans przejeżdżał wzdłuż pól i pastwisk, złotych od słomy i słońca; tu i owdzie ocienionych małemi dąbczakami i zaroślami.
Anania siedział na koźle, obok wymachujące go biczem woźnicy. Wewnątrz dyliżansu duszono się z gorąca. Student doznawał wrażeń tak silnych, że na razie zapominał niemal o wrażeniach ostatnich dni kilku. W pamięci przeżywał dni dawno minione, przypomniał sobie drogę, pocztyliona o rudych wąsikach i różowej, pulchnej twarzy, wymachujące go biczem, zupełnie tak samo, jak ten obecnie, czarniawy i chuderlawy.
W miarę jak się dyliżans zbliżał do Mamojadu wspomnienia stawały się żywsze i jaśniejsze. Bolały go coraz bardziej. Krajobraz był ten sam, który wówczas i zapamiętał na zawsze, chociaż drzemał z główką na kolanach matki. Nad nim rozciągały się te same, monotonne aż do znudzenia błękity nieba.
Oto przydrożna karczma, a za nią grunta falujące o dzikich zaroślach, z których wieje świeżością. Tu i tam wiją się niby wstęgi szafirowe wąskie kanały i strumienie, słychać świegot błotnego ptactwa, na skraju horyzontu, w dal zapatrzony,
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/95
Ta strona została przepisana.
VII.