bose, z czarnemi, lśniącemi, za uszy założonemi włosami, przystojne i młode, siedząc na ziemi, gotowały, szyły, karmiły dzieci. Dwóch karabinierów, jakiś student znudzony i obojętny, jak on przybyły z Rzymu, wieśniak jakiś, szlachcie stary i zubożały, stojąc przed winiarnią, gwarzyli pomiędzy sobą. Przez otwarte drzwi winiarni widać było pozawieszane na ścianach izby lanszafty jaskrawe.
Student poznał Anania; skoro go zoczył powitał i zaprosił do kola.
— A i ty studya odbywasz w Rzymie? — zagadnął, wydymając piersi zubożały szlachcic. — Znasz tam zapewne don Pietro Bonigheddu, szlachetnie urodzonego i szefa biura w izbie obrachunkowej.
— Nie znam go — odrzekł Anania — Rzym nie lada miasto, trudno znać tam każego.
— Każdego — powtórzył wzgardliwie sztachetka. — Don Pietro nie byle kto i powszechnie znany. Bogacz: jesteśmy z sobą spokrewnieni. Gdy go spotkasz kłaniaj mu się uprzejmie od don Jua Bonigheddu.
— Nie omieszkam — zgodził się obojętnie Anania.
Po półgodzinnym popasie, dyliżans gotów był do dalszej drogi.
— A odemnie czy się też będziesz kłaniał cnemu do Pietro — śmiał się student, odprowadzając Anania do dyliżansu?
— Pal cię! — śmiał się Anania.
Dyliżans ruszył z miejsca i wkrótce Anania zapadł w uprzednią melancholię. Oto ruiny kościółka, ogrody i oto droga, wiodąca po Fonni, grzędy kartofli, tam, gdzie wówczas, z Olą, odpoczywał i popasał.
Przypomniała mu się kobieta, co kopała tu ziemię ze spódnicą spiętą pomiędzy kolanami nakształt szerokich szarawarów. Przypomniał mu się kotek szary, skradający się ot tam, przy murku, do ja-
Strona:Grazia Deledda - Popiół Cz.II.djvu/97
Ta strona została przepisana.