Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/104

Ta strona została przepisana.

kany, a świat mianował „morzem płomieni. “Sama jego peruka ruda, wiedziała jak gorąco przemyśliwał niegdyś o ułożeniu świetnego jakiego małżeństwa dla synowicy.
— Nie skazali, nie aresztowali nawet dotąd... — począł.
Sylwestra zaczerpnęła powietrza. Czoło jej operliły krople potu.
— ...Jeden człek pod słońcem mógł go uratować, Chessa. A Chessa umarł, — skończył.
— Umarł! — zaowołała blednąc dziewczyna, a twarz jej świadczyła, jak płonnemi były nauki kapłana.
Opuściła głowę, twarz skryła w dłoniach i don Arca zrozumiał, że nie słucha go z uwagą, tem nie mniej, podciągając sutannę tak, że dostrzedz było można jego pocerowane skarpetki, prawił:
— Cobyś robiła na świecie? Świat, to morze płomieni, parzy i pali niebacznych, co się doń zbliżą. Błogosławieni, co go unikają. Szczęśliwaś córko, żeś rozwiązała krępujące cię, świeckiego życia, węzły, że cię oświeciła łaska.
— Święty Mateusz powiedział, — ciągnął — a i w „Naśladowaniu“ czytać to możesz: „Największym nieprzyjacielem człowieka jest on sam sobie... i fałsz w każdem czai się sercu“. Ha, rozważ dobrze. Nie możesz liczyć na pociechę, ani jako córka, ani jako małżonka, ani jako matka. Zwiędniesz i zestarzejesz się samotna, a wierz mi, nikogo pokusy nie opadają tak, jak kobiety samotne, nie kochające i nie kochane. Pozostań