Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/105

Ta strona została przepisana.

córko w błogiej samotności, którąś za głosem nieba obrała, a pokusy nie znajdą do ciebie przystępu. Oczy twe ich nie zobaczą, uszy nie dosłyszą, a milczeniem zwarte usta, od grzechu będą wolne...
— Gdybyż to było prawdą! — wzdychała w głębi duszy Sylwestra.
— ...Modlitwa twa niech będzie aktem dziękczynnym. Mów i powtarzaj...
Tu kapłan wzniósł czoło, oczy i rozwarte ręce do góry.
— ...Mów i powtarzaj: „Dzięki niech Ci będą Panie, w każdej życia mego chwili, każdem serca biciu, żeś mi pokazać raczył całą marność tego świata i pozwolił odwrócić się na zawsze od jego zdrożności. Dla Ciebie, Panie! Dla Ciebie samego żyć i oddychać pragnę, czcząc Cię w dziele rąk Twoich, gwiazdach, któremi zasiałeś niebiosy, słońcu, któremu pozwalasz świecić nad nami. Bądź Panie ciągle obecnym w sercu mem i myśli, bądźmi wsparciem, nadzieją, pociechą!“
Przez długą chwilę jeszcze ksiądz pozostawał z wzniesionym w górę wzrokiem, z otwartemi dłońmi i usty, z wyrazem zachwytu, wyrazem tym starając się zjednać dla nauk swych swą penitentkę. Istotnie, Sylwestra podnosiła bezwiednie głowę, czując spływające na się ukojenie. Niebiańskiej błogości spokój ogarniał ją całą. Słowa kapłana zdawały się jej słodkie, jak ambrozya.
Błogi ten stan duszy, trwał dni kilka, nie spłoszony żadnym wyrzutem sumienia, żadną niepewno-