Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/109

Ta strona została przepisana.

się zakochać właśnie w tej, którą gardził i nienawidził? Jak się dała ku podobnym związkom skłonić Marya? A don Piane? A rodzice Maryi, donna Maurycya?
Co się tam działo, co działo za ślepemi murami pustelni, w noce srebrzyste, wiosenne, wonne, przy słowików wtórze śpiewnym?
Więc wszystko z czasem podlegało zmianie? Cichły niechęci, swary i na rodzinnych niesnasek gruncie, wykwitać mogły róże miłości i szczęścia, jak te tam gwiazdy jasne, co świecą nawet nad chwastami plugawemi, i odbijają w błotnych kałużach. Ona tylko, ona sama, Sylwestra, wyklęta i opuszczona, więdnąć miała nieodwołalnie w osamotnieniu, rozpaczy... Dla niej tylko, dla niej samej nie było zmiany; nienawiść pozostać miała wiekuiście nienawiścią, wzgarda wzgardą, a nad mogiłą miłości, rosnąć miały same zatrute kwiaty niedoli i śmierci?
Byłoż to słusznem?
— O! Przenajświętsza! — wołała Sylwestra. — O! Przeczystej Maryi Panny Serce! Chroń mię! Wszak służebnicą Twą jestem, rzeczą, Tobie się oddałam cała, brońże mię od goryczy i żalu!
— Chroń mię, broń, zbaw o! Przenajświętsza! — wołała, — Ty jedna z serca mego wyrwać możesz żal i gorycz, nienawiść wzrastającą w niem z dnia na dzień w samotności, którą obrałam sobie na zbawienie, a nie na potępienie nędznej duszy mojej.
Modliła się, płakała, biła w piersi i chwilami zdawało się jej, że przezwycięża zrywającą się w duszy bu-