Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/116

Ta strona została przepisana.

raz Sylwestro, nie o własnej niedoli, niesłusznem oskarżeniu, rzuconem na mnie przez twą rodzinę, nie o grożących mi niebezpieczeństwach, nie o tem, czy się stanie, czy nie stanie prawdzie i sprawiedliwości zadość, nie o moralnych i materyalnych stratach, jakie stąd ponosim ja i moi, ciebie tylko jedyna! mam na względzie, twoje cierpienia, twój los, to, co cię zmuszają przedsięwziąć i czemu przeszkodzić dziś nie mogę... Oto dla czego widzieć cię chciałem, ukochana, i dla tego, że się już nigdy więcej w życiu nie zobaczymy.. a potrzebowałem choć raz jeszcze spojrzeć w twe oczy, by zaczerpnąć odwagi i nie tchnąć nienawiścią do tych, których ty, Sylwestro, bądź co bądź, kochasz; by nie spełnić w istocie zbrodni, o jaką dziś fałszywie mię oskarżają. Oto dlaczego widzieć cię raz jeszcze chciałem...
Głos jego rwał się, był coraz cichszy, a Sylwestra,. twarz kryjąc na jego ramieniu, płakała. Wówczas Filip, czerpiąc siłę w jej obecności, obu dłońmi podniósł jej głowę i patrząc prosto w załzawione oczy, uśmiechnął się smutnie.
— Nie płacz! nie płacz-że dziecino! Widoku łez twych znieść nie mogę. Zresztą, coś mi szepce w sercu, że nie powinniśmy rozpaczać. Usprawiedliwią mię, byle pojmali Saturnina Chessa i byle wyznał prawdę, a zostanę uniewinniony, zobaczysz. Wiesz dobrze, jakie mam dowody, wiesz, że się niczego nie boję. Nie po to cię wezwałem, byś płakała... i cóż łzy pomogą!
Sylwestra wiedziała, że Filip udaje odwagę i na-