Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/118

Ta strona została przepisana.

cię, zaczynałam bać się i wątpić... wtem, widzę cię... Spałeś?
— Nie; czekałem ciebie, — skłamał, w najlepszej zresztą wierze, bo cóż po za nią istnieć dla niego mogło w danej chwili?
Ujął jej rękę, długo tulił do ust i serca.
— Odważną jesteś! — mówił, patrząc na nią z uwielbieniem, — jakże mi ciężko, żem cię unieszczęśliwił. Ktoby przypuszczał, gdyśmy się tu, po raz pierwszy spotkali, że rzeczy taki obrót wezmą? Pamiętasz?
Wsparł czoło na jej ramieniu i Sylwestra przymknęła nabiegle łzami oczy. Przez chwilę żyli przeszłością, dniem dawnym już, gdy obie rodziny, żyjące wówczas w przyjaznych, sąsiedzkich stosunkach, udały się razem na odpust do Madonny del Latte dolce. Oboje zbyt młodzi jeszcze, by brać w rachubę przesądy, dzielące ludzi na stany: wyższe i niższe, śmiejąc się i biegając nad strumieniem, na łące, wyznali sobie wzajemną miłość.
Mógł iż myśleć o tem, że w posiadaniu rodziny Arca, było z piętnaście ferm i łąki przylegle do wiejskiego kościółka Marya in latte dolce, że posiadali oni sto krów czarnych, oznaczonych białą gwiazdką na czole i sto bawołów płowych, gdy Filip Gonneza musiał przerwać nauki w braku środków materyalnych i zaledwie posiadał parę cieluszek chudych i klaczkę siwą, pod starodawnem aksamitnem siodłem, którą dosiadał, jak gdyby był z saracenów rodu.
Piękny młodzieniec, o długich, ciemnych włosach,