Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/12

Ta strona została przepisana.

biedna moja córka! I tę gołąbkę zabiją, zamordują. A proces, a dochodzenie śledcze; Bóg wie jaki przyjąć może obrót! Komuż pozostawię swe mienie... mienie me... mienie...
Zdawało się, że właśnie ostatni ten wzgląd najżywiej go dojmuje.
Szczzęściem, Stefan nie umarł, owszem, odzyskał był przytomność, by zostać świadkiem wdzięcznej sceny...
W przyległym salonie paliła się przyćmiona lampa, której światło wkradało się do pokoju chorego, przez drzwi przymknięte, a siedzący w żółtawym promieniu, przerzynającym mroki komnaty, don Piane, wyobrażał sobie, że czuwa nad chorym i uśpionym synem, o którego życie drżał, pomimo, że przyzwany lekarz uspakajał, zapowiadając rychle wyzdrowienie. Ody Stefan przyszedł do siebie, do pokoju weszła służąca, z chwalebnym zamiarem wyprowadzenia starca.
— Pójdźmy, don Piane, — mówiła, pochylając się nad nim i chcąc mu pomódz wstać z miejsca. — Pójdźmy — wmawiała łagodnie — nie ma co tu siedzieć, sama wrócę i doglądać będę panicza... Późno już, wieczerza na stole... Pójdźmy, don Piane! potem można będzie wrócić, jeśli się panu tak spodoba, chociaż lepiej położyć się, wypocząć!...
— Idź, precz! — ofuknął stary.
— Eh! pójdźmy lepiej...
— Precz-że, dyablico! — gniewał się don Piane, lecz, że służąca nalegała, podniósł na nią zaciśnięte