Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/13

Ta strona została przepisana.

pięści. Odwróciła się śmiejąc i zawodząc intencyę starego, którego pięści opadły bezsilne.
— A! co to, to nie! — śmiała się, uspakajając go, jak się uspakaja małe dziecko i starzec roześmiał się raptem, naiwnie i bezmyślnie, jak bezzębne niemowlę. W tej właśnie chwili obudzony ze snu Stefan, roześmiał się także. Stary zwrócił się zdziwiony, wystraszony niemal. Sądził, że nie usłyszy już nigdy śmiechu ostatniego ze swych synów. Ożywił się, poweselał, kazał wnieść światło do pokoju chorego, skąd dał się teraz wywieść bez oporu, uspokojony i pocieszony. Stefan śmiał się, więc żyć będzie.
Nazajutrz jednak i wiele jeszcze dni potem, uparta, chociaż nie niebezpieczna febra, dręczyła młodzieńca, aż pewnego ranka rozeszła się po okolicy wieść, że dogorywa.
Marya pochodziła z ubogiej rodziny szlacheckiej, Karol Arca pojął ją wbrew woli rodziny swej tem chciwszej bogactw, im bogatszą zostawała, to też jeśli nie nienawiść, to, co najmniej chłód i wzajemne niedowierzanie panowało pomiędzy rodziną jej męża a młodocianą wdową. Nie widywali się z sobą.
Gdy, ulegając konwenansom, przyszła odwiedzić, umierającego, jak utrzymywano, szwagra, stary don Piane, który właśnie odmawiał różaniec, do Matki Boskiej pocieszenia, przyjął ją kwaśno i o mało nie wzbronił wstępu do komnaty chorego. I Stefan widocznie był jej nierad, gdyż przymknął oczy gdy wchodziła. Nie chciał widzieć Maryi.