Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/131

Ta strona została przepisana.

waną. — „Po co, — odparła mi hardo, — wystarczy zwyczajna, osobliwi mi goście!“ Rób, co ci każę, — wołam, a tu twój ojciec jak nie oburzy się na mnie: „Osobliwi goście! Serafina! Serafina! nie waż się tknąć zapieczętowanych butelek, wodę by żłopać tym darmozjadom! Podaj karafkę stołowego, czerwonego“. I Serafina podała wino czerwone. Tak to uważają mię, słuchają w tym domu.
Marya skarżyła się z goryczą, a odwracając niechętnie od męża, dawała mu uczuć, że on to wszystkiemu winien, że jemu przypisuje niesmak, co zatruwał domowe ich pożycie. Stefan czuł się dotkniętym, upokorzonym i to wcale nie poprawiło mu humoru.
— Czemu bo chciałaś koniecznie traktować moich gości winem wytrawnem?
— Dla honoru domu.
— Dla honoru domu! Ludzie ci, istotnie nie przywykli...
— Czy tak! I ty przeciw mnie! Dobrze! cóż dalej?
— Maryo! — zawołał rozgniewany. — Wypędź Serafinę. Ileż to ci już razy mówiłem! Niech raz koniec temu będzie.
Zwróciła się nawpół ku niemu, nie odrywając wyroku od dalekich horyzontów. Gorycz była na jej ustach.
— Niby tu panią jestem! Nikt się ze mną nie liczy... Za nic imię mają... Panem tu ojciec twój, ty sam, i gdybyś chciał istotnie...
— Ja! — roześmiał się Stefan ironicznie! — Ja! i to o mnie się ma opierać! wszystkie babskie plotki...