Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Marya się oburzyła.
— Plotek nie robię, — rzekła sucho.
— To są, — tłomaczył się Stefan — sprawy kobiece... jeśli się żeniłem, to po to chyba, żeby domowe sprawy załatwiała moja żona.
— A! po toś się żenił?
Piękne jej, łagodne oczy, patrzały na niego tak złośliwie i zalotnie zarazem, że go zdejmowała nieprzemożona chętka objąć wpół młodą kobietę i tuż, tuż, u delikatnego uszka, szeptać jej dlaczego się właściwie ożenił z nią, z tą śliczną swą Maryą. Lecz w innej dzielnicy jego ja wewnętrznego, kędy uczucia ustępowały fantazyom, znudzeniu, złym humorom, zniechęceniu do egzystencyi ciasnej, płonnej, obracającej się w kole zwartem, spraw domowych, rodzinnych, lokalnych, parafialnych, coś nieprzemożonego kładło veto porywom serca.
— A pocóż innego? — spytał lekceważąco.
— Czy tak... — zagryzła wargi Marya. — T-a-k. Od dziś zatem, chcę być panią domu, sług panią, gospodynią, wejść w przyznane mi przez ciebie prawa... nie miej mi tylko potem za złe, jeśli twój ojciec...
— Mój ojciec! Ciągle ojciec! Dajże choć raz pokój biedakowi, — zakrzyknął Stefan.
Tu, zapukano do drzwi.
— Proszę! — zawołał zirytowany.
I Marya zwróciła się ku drzwiom, lecz dostrzegłszy rumianą twarz Serafiny, ścisnęła tylko ramionami.