Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Nikomu... tak mi Boże dopomóż!
— Po co się bożyć! Wszystko się wie...
Po chwili Stefan spytał:
— Jakim że więc sposobem wskazano was jako świadka?
— Sądziłem właśnie, że wyście kumie...
— Ja? Wiecie dobrze, że nie, zresztą rok odtąd niemal upłynął.
Porri zmieszał się, spuścił głowę, dłoń w brodę wplątał.
Tu się wmieszała Marya.
— W jakiej sprawie wezwanie? — spytała.
— W zeszłym roku, — zwrócił się ku niej Porri, w nadziei, że mu się uda trafić do jej przekonania, — mówiłem tu właśnie obecnemu do Istene, mówiłem, że Chessa, pewnej nocy, gdy spał w mojej owczarni, zwierzył mi się, jako to Gonnesa namawiał go do zabicia don Carla; niech mu będzie wieczne odpocznienie.
Przypodjął biret, opuścił na czoło i długo i szeroko, z najdrobniejszemi szczegółami opowiadając, to o czem za życia Chesisa, nie ośmieliłby się wspomnieć.
— Teraz, — kończył, wzywają mnie jako świadka do Nuoro. Pal dyabli całą tę sprawę. Niech Gonnesa co zwącha, a jestem zgubiony, doszczętnie zgubiony. Z życiem nie ujdę, to też don Stene, to też donna Maryo! muszę się zastanowić nad tem, co ryzykuję, ja, ubogi ojciec rodziny...
— Słuchaj! — przerwał mu powstając z miejsca Stefan Arca. — Tłomacz się bez wykrętów. Pocoś przy-