Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/139

Ta strona została przepisana.

szedł? Wiesz dobrze, żem ani wspomniał o tobie i o twej zeszłorocznej propozycyi. Do niczegom cię w zeszłym roku nie upoważnił.
— Prawda... sądziłem jednak...
— Sądziłeś, że daruję co najmniej tego roczną dzierżawę, za Nuraghe ruos. Zgadłem.
— O! to na potem! — krzyknął Porri, a całe mu czoło poczerwieniało.
— Tak czy nie? Czegóż jeszcze chcecie?
— Chcę się poradzić.
— Jaka tu może być rada, — wtrąciła — Marya, w naiwności swej biorąc łunę na czole chłopa za oznakę obrażonej miłości włsanej i pragnąc sprawę załagodzić. — Powiedzcie prawdę i basta. My, samej prawdy pragniemy, by się Sprawiedliwości stało zadość. Zresztą wybaczcie, lecz to o czem mówicie, żeście się zwieczyli samemu Stefanowi Arca, wiadomem jest nietylko mnie, lecz nawet Serafinie.
— Serafinie! — zawołał z wzgardą Porri, przekręcając biret na ucho. — Osobliwsza mi rzecz, Serafina! Podsłuchała pode drzwiami i tyle tego. Żeby mię tak piorun spalił, żebym synów moich na żywe nie oglądał oczy, jeśli mówiłem o z kim innym, oprócz z obecnym tu, don Istenem.
Basta! — zawołał Stefan z wymuszonym spokojem, — żona moja ma najzupełniejszą racyę: winniście świadczyć prawdę, samą prawdę i tyle.
— I tyle... łatwo to mówić! ależ rozważcie kumie, jestem człek zgubiony, przepadnę z kretesem...