Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/140

Ta strona została przepisana.

— Więc nie świadczcie wcale, — ruszył wzgardliwie ramionami don Istene.
Nie było rady. Porri odchodził z niczem. Targał brodę, lecz w oczach paliły mu się chytre i złośliwe ogniki. Odmówił szklanki wina, którą go Marya chciała poczęstować.
Zaledwie się za nim drzwi zamknęły, Stefan wybuchnął nie ukontentowaniem, gniewem, wzgardą, przeciw dzierżawcy, co chciał sprzedać fałszywe świadectwo, przeciw wszystkim nikczemnikom i nikczemnościom tego świata. Marya, przymknąwszy ostrożnie drzwi balkonu, pozwoliła mu się wyburzyć. Biegał wzdłuż i wszerz salonu, jak lew rozdrażniony. Wieczór przeszedł nie wesoło.
Dowiedziawszy się o niefortunnej wizycie dzierżawcy i zwalając całą winę na synowę, don Piane w najgorszym był humorze. Dla dokuczenia Maryi, niechciał przy wieczerzy jeść zupy łyżką, tylko ją niósł do ust wraz z talerzem, zalewając obrus i samego siebie, pozwalał kotom wskakiwać na stół, lizać talerze i widelce, zachowywał się zgoła, jak rozkapryszone i źle wychowane dziecko. Marya zachowywała milczenie, lecz don Istene, bojąc się wybuchnąć przeciw ojcu, rzucił na stół serwetę, wstając od stołu i nie tknąwszy wieczerzy. Zaledwie don Piane odszedł do swego pokoju, w towarzystwie Serafiny, niosącej przed nim zapaloną świecę i znikły grzbiety i ogony kotów, spytał żonę, czy nie chciałaby, jak to czynili co wieczór, udać