Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Złą obrałeś drogę, — zdecydowała, gdy skończył, a zwracając się do córki, spytała ją:
— A ty, co na to?
— Miałażby potakiwać oszustowi? — oburzył się don Stene. — doradzać mu „dobrze, wybornie, możesz łgać ile ci się podoba, a za to trzymać za darmo Nuragh eruos. Świadcz fałszywie, krzywo przysięgaj“. Czy to mu miała doradzać?
— Zresztą, — zauważył, oczu nie podnosząc i starannie łuski orzechów z obrusa zbierając don Constantino, — kto zaręczy, czy nie sam to Gonnesa nasyła starego Porri, by się potem osłaniać tem, że stawiamy przekupionych świadków.
— Tak właśnie mówiłam, — potwierdziła słowa ojca, Marya.
— Komu mówiłaś? — spytał ją mąż surowo.
— To jest, — zająknęła się — nie śmiałam mówić widząc jak bardzo jesteś zirytowany... lecz myślałam...
— Mnie to na myśl nie przyszło, — zauważył don Stene, — bardzo to jednak prawdopodobne.
— W każdym razie, — zdecydowała ze zwykłą sobie stanowczością donna Maurycya, — trzeba się liczyć ze starym psem i źle się stało, że go don Stene zmaltretował.
— Żałuję raczej, żem go ze schodów nie zrzucił.
— Tego by brakło. Zuch z ciebie Stefanie Arca.
— Stefan Arca nie boi się nikogo, a tem mniej takiego szubrawca, Porri! Co mi on zrobić może? Do żywego dojadły mi wszystkie te sprawy, — zawołał