Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/147

Ta strona została przepisana.

— Ha! jeśli nie będziesz oględniejszy don Stene, nie dożyjesz wieku don Piana.
— Mniejsza z tem, — odparł zięć dumnie. — Życie nie! tak znów bardzo cenne. Pijmy! — dorzucił, sięgając ręką po dzban z napojem.
Marya nie spuszczała go z oczu, wsłuchując się chciwie w każde jego słowo, zasmucona i rozradowana jednocześnie. Była nim dumną, czuła jego szlachetność i wyższość, lecz jednocześnie czuła się upokorzoną, dotkniętą boleśnie w niewieściej godności i uczuciach, gdy piękny ten, dumny, rozumny młodzian, uganiający się za nią tak natarczywie, dopóty, dopóki opór mu stawiała, traktował teraz zdobytą, z wzgardą i znudzeniem, na równi z całem swem otoczeniem.
Rok nie upłynął, odkąd Stefan Arca przestąpił po raz pierwszy próg tej komnaty surowej, odkąd Marya, przy tamtym to stoliczku, nalewała mu ze ślicznie rżniętej amfory, wino stare, którego moc i słodycz, opoiły go nagłą miłością czy może tylko pożądaniem. Rok nie upłynął jeszcze, odtąd, a zdawało się to już tak oddalonnem, dalekiem... I ta jej dawna, a tak żywa, boleść jakże daleką się dziś zdawała... podobna do uschłych liści orzechowego drzewa, do zwiędłych srebrzystych listków topoli, uniesionych biegiem strumienia, młyńskiem kołem porwanych... Może Stefan nie doświadczał już uroku, co nań padł był zrazu, od cichego, pełnego słodkiej rezygnacyi smutku, co duszę i postać Maryi owijał siecią mieniącą się i tajemniczą?
Od tygodni kilku, dostrzegła na opuszczonej jego