Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/159

Ta strona została przepisana.

róży tej kuchni, w surowej jadalni, w pięknej, wysokiej komnacie, w której stały tkackie krosna zasnute lnianą i jedwabną przędzą, była tą samą młodą, surową i niewinną, pełną prostoty i niewymuszonego wdzięku istotą, co pozyskała serce i rozpaliła zmysły wytwornego don Stene.
Siadywała w cienistym ogrodzie i zapatrzona w bieg strumienia, unoszący szerokie liście orzechowego drzewa i wązkie, srebrzyste listki wysokich, wysmukłych topoli, miewała na twarzy ten sam wyraz łagodnego, cierpliwego smętku: co był tak ujął Stefana.
Pod rozłożystemi gałęźmi rodzicielskiego ogrodu, w cieniu drzew orzechowych, wobec wysmukłych topoli, przy strumienia perlistych szmerach, w szumie kół starego młyna, przed ogniskiem i nad tkackiemi krośnami jedna ją myśl prześladowała:
— Tu mię najmocniej kochał Stefan... i tamten tu mię kochał.
Wszak, w chwilach wylania sam się przed nią Stefan przyznawał, że gdyby był ją spotkał w innem otoczeniu, na wsi, czy w którym z pospolitych salonów z sąsiedztwa, w kościele czy w fermie której, nie pokochałby jej tak wyłącznie, namiętnie, jak pokochał w tym staroświeckim, szlacheckim, zakątku, w tej izbie surowej jak kościelna nawa, a zacisznej jak słowicze gniazdo.
Ha! Czar prysnął, rozbił się prędko o powszedniość małżeńskiego pożycia. Od czasu do czasu wybuchała jeszcze przygasła iskra Marya myślała o nie-