Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/16

Ta strona została przepisana.

na nowomodne inowacye, chętniej przesiadywał w kuchni, lub pod sklepieniem bramy dziedzińca.
Bo i czemże były istotnie te drobnostki, niby wytworne, landszafty podejrzanej wartości, strzępy starych materyi, rozrzucone na sprzętach, zawieszone w oknie? Bezwartościowe cacka, małostki! gałganki!
Dom jego rodziny casa d’Arca, jak go nazywano, stał na samej okrainie wioski. Zbudowany w XIV stuleciu, w stylu pizańskim, z krzemienia połyskującego na słońcu, przyćmiony przez lata, nabrał barwy gorąco brunatnej, a w odosobnieniu swem odznaczał się mocą wytwornością antyczną, ze swemi wązkiemi oknami, z pięknemi kamiennemi schodami, wiodącemi do drzwi drewnianych, białych i ładnie rzeźbionych.
Po za domem rósł olbrzymi orzech o rozłożystej koronie. Dalej wieś przypadała do ziemi, jak pies leniwy, ze swemi chatami z krzemienia, ogródkami, olszyną, rzędami topoli, których strzeliste gałęzie rysowały się na szafirowem tle nieba, na kształt kit z piór jasnych.
Położenie rodzinnego domu, ładnego, odosobnionego od natręctwa i ciekawości nazbyt blizkich sąsiadów, dotąd zadawalniało Stefana, teraz, przeciwnie, drażniła go cisza wiejska, potoki niczem nie hamowanego światła i powietrza. Irytowała go mieszczańska pospolitość domowego ogniska i środowiska.
Zdjęło go ostateczne zniechęcenie. Z nesmakiem myślał o interesach najpilniejszych, o stajni, psiarni, o wszystkiem co go otaczało i oczekiwało a w smętne lecz pogodne zmroki dni jesiennych, zmuszony siedzieć