Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Stefan głód uczuł i zsiadł z konia, by się posilić w cieniu wystającej nad drogą, jak sklepienie skały. Miejsce to, chwila, krajobraz tchnęły spokojem i ciszą. U stóp Stefana kłębiły się srebrzyste oliwki, krzaki zielonych mirtów, splątane gałązki ciernia, mchy szare, na skalistem podłożu, a gałęzie i liście mieniły się srebrzystemi połyskami. Naprzeciw, dolina zapadała w cień głęboki, na którego czarnym skraju rąbek pastykowego krzaku dzierzgał szmaragdowe festony. W głębi, góry i równiny sine były. Wyżej łupkowata, niby spierzchła ściana skały, mieniła się metalicznemi barwy, w zagłębieniach podobna do szmelcowanej stali, a po za baryerą, nad przepaścią, wzdłuż drogi, zdawały się spływać niebios lazury, gdy, z pod kamieni, zwieszały pnących się kaktusów soczyste gałązki. Śród tych piękności przyrody, dwie linie telegraficznych drutów, przerzynały powietrze, czuwając nad ciszą samotności i górskich czeluści. Potok, po kamiennem łożysku szumiał niewidzialny, a z monotonnym, groźnym jego szumem zlewały się dźwięki rozbujanego gdzieś, na Anioł Pański dzwoniącego kościelnego dzwonu...
A może dzwoniono to na odpust, w dolinie? Białe klacze rżały tam, puszczone na trawę, dzieci, w pstrych adamaszkowych czapeczkach i kaftanach, dziewczęta w purpurowych spódnicach, zawodziły tany dokoła jakiegoś wiejskiego kościółka, nawołującego wiernych na solenną sumę? Pod okalającymi cmentarz kościelny, sklepionemi chodnikami, świątecznie postrojone kobiety, nalewały w głębokie misy giuncata — mleko kwaśne —