Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/180

Ta strona została przepisana.

licznych owczarzy, zakorzenione są stare tradycye, gadki i zabobony.
— Byle syn mój znalazł, — mówił stary, stojąc zapatrzony w rozpadliny jakiemi się marszczą skłony góry Atha. — Odkąd tu jestem, od lat pięciu, używałem ziela z tej garstki com tu z sobą przyniósł, zawsze z najlepszym skutkiem. Miałem zapas, lecz mi skradziono, żeby tak w piekielnej smole smażył się ten co skradł! Teraz, musiałem tak daleko, o tyle mil, posyłać syna. Bore cały dzień traci, a tu pracy nawał i nie wiadomo, czy znajdzie, choć mu dokumentnie rozpowodziałem gdzie i jak ma szukać; ale tameczni owczarze, łotry! chowają jak mogą, co raz rzadsze krzaki lautysku, a czego nie uda się im skryć, to urzekną. Gałgany!
— Czy przenocujecie tu dziś, kumie, — spytał po chwili, widząc, że go Stefan słucha z roztargnieniem.
— Może... jeśli uda mi się co upolować. Jedną tylko mam kuropatwę, wstyd mi z tem wracać do domu.
Porri poskrobał się w głowę: wiedział, że na polowanie widoków nie było. W rzeczy samej on i inni owczarze wytępili, za pomocą zamówień, znachorów, czarodziejskiej, jak utrzymwali, sztuki, drapieżne w okolicy ptactwo, sprawujące spustoszenie w trzodach. Orły górskie i jastrzębie porywały jagnięta, koźlęta, prosięta. Za pomocą tychże samych „zamówień“, przy okadzaniu od czasu d oczasu zagród liśćmi oleandru, rankami w noc świętojańską, starali się zabezpieczyć „żywioł“ swój od wilków, dzików, kun. W znachorów i ich