Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/182

Ta strona została przepisana.

rącego oddechu. Łagodne, niby współczujące, długie spojrzenie, wypukłych, czarnych oczu wołu, zwracało się na chorego towarzysza pracy.
Uchylając przysłaniające je gałęzie, Stefan pochylił się nad cierpiącem stworzeniem. Prześliczne było, rosłe, płowe, z łbem srebrzystym. Leżało teraz z przymkniętemi powiekami, pieniąc się i oddychając ciężko. Stefan poznał odrazu, że ma zapalenie kiszek; zawołał gospodarza.
— Trzebaby mu dać oliwy, pomoże to mu pewniej od głupich, zabobonnych praktyk.
Nie pomoże. Oliwy, oleju, wszystkiego próbował już Porri... Nie w tem lekarstwo na „wieczystą siłę“.
— A wiecie kiedy zachorował? — opowiadał, — nie dacie kumie wiary, aj jednak powiem prawdę, jak gdybym stał przed samym Bogiem...
— I wówczas nie mówiłbyś prawdy, — uśmiechnął się Stefan Arca, pewien, że mu dzierżawca bajać będzie nowe bajki; jakoż istotnie Porri opowiadał, że przed dziesięciu dniami, gdy przechodził drogę, z wprzęgniętemi w jarzmo wołami, spotkał Gonnesa. ojca, „starym orłem“ zwanego.
— Gdzie zamierzasz, Archangelo Porri? — pyta go stary orzeł.
— A jużci, w pole, do orki.
— Ha! — śmieje się stary, — tego pysznego, płowego wołu, z łbem siwym, toś już pewnie od dziedzica dostał, za fałszywe świadectwo. Przekupili cię, służalcze!