Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/183

Ta strona została przepisana.

— Orle, ty stary, — mówię mu, — służalcem nie jestem, nie znam, co to pany! a duszy, za parę rogów nie sprzedam.
Wywiązała się sprzeczka, którą Gonnesa, ojciec, zakończył rzuceniem uroku na woły, a może i na dzierżawę.
— Obyś stary łotrze, ty i woły twoje, padli na ścierwo jastrzębiom, w Nuraghe ruos, — zawołał odchodząc.
Historyę tę Porri opowiadał ze łzami w oczach, i tak namiętnem przekonaniem, że Stefan sam nie wiedział, czy śmiać się, czy żałować starego. Przez wieczór cały dzierżawca z wzrastającym z chwili na chwilę niepokojem, wyczekiwał powrotu syna, a Stefan przebiegał wzdłuż i wszerz pastwiska, użytkując na darmo naboje, strasząc tylko strzałami czepiające się coraz wyższych skał, kozy i kwiczące niemiłosiernie wieprze. Zwiedził wszystkie owczarnie, pasieki, zatrzymując się często i przypatrując malowniczym krajobrazom. Pogodny, jesienny zachód słońca zaróżowił góry wybrzeża. W powietrzu panował niezrównany spokój. Niebo mieniło się zielonkawe, liliowe, turkusowe, koralowe, a blaski te łagodne, odbijały się na lśniących, krzemienistych skłonach skał, na poblizkich gór nagich wierzchołkach.
Stefan szedł wzdłuż strumienia, którego wody złotawe, przy zachodzie słońca, ciemno brunatne w cienie, szemrały srebrzyście. Słychać było owiec i kóz beczenie rzewne; czasem pies zaszczekał, zakrakała wrona; dolatywały miarowe, głuche uderzenia motyki dzierżaw-