Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/185

Ta strona została przepisana.

Stefan nachylił się, chcąc zajrzeć do gardła chorego zwierzęcia, lecz go jeden z owczarzy odepchnął, pytając gniewnie:
— Wierzycie, czy nie wierzycie?
— Nie bardzo, — odparł don Stene.
— W takim razie, lepiej byście odeszli jaknajdalej, bo tu trzeba wiary. Lekarstwo nie działa, gdy się zeń wyśmiewa.
— Wcale się nie wyśmiewam.
— Kto nie wierzy, ten wyśmiewa.
— Bóg z wami! — odrzekł Stefan, odchodząc. Był obrażony, szyderczy nieco, lecz przedewszystkiem, zdziwiony potęgą tego co się mianuje zabobonem, a posiada taką moc nad umysłami prostaczków.
W pobliżu szałasu, spotkał młodego Porri, wybierającego się do wsi.
— Poczekaj, — rzekł mu, — dam ci kartkę do mojej żony, oddasz natychmiast po przybyciu do wsi. O której godzinie przybędziesz? Nie późno chyba? Osioł twój ma sążniste nogi.
Chłopca zadowolniła pochwała ta wierzchowca, i zanim przypiął sobie ostrogi do pięt obnażonych, Stefan wydarł kartkę z pugilaresu i pochylony nad wielkim kamieniem, ołówek do ust podnosząc co chwilę, pisał coś nakształt miłosnego bileciku.
„Droga Maryo. Nie niepokój się, jeśli nie wrócę dziś wieczorem. Jestem w Nuraghe ruos i chociaż owczarze twierdzą, że niema w okolicy zwierzyny, liczę na pomyślne o wschodzie słońca polowanie. Wieczór