Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Chłopieć siedział już na grzbiecie osła. Podany list schował na piersiach, pod koszulą i oddalił się, śpiewając. Osieł i jeździec znikli szybko śród brunatnych załomów skał, lśniących się jeszcze tu i owdzie, w gasnących blaskach zachodu. Pomału, za zaroślami, zginęły echa oddalającej się piosenki... Pies dzierżawcy drzemał, psy, don Stene, pokładły się na polance, w pobliżu pasącego się tam wierzchowca.
Pozostawszy sam, Stefan zapalił papierosa, oparł nogi o komin i palił spokojnie, czekając powrotu do domu dzierżawcy, a w miarę, jak dzień gasł, najdalsze dźwięki i szmery, rozchodziły się głośniejsze śród wieczornej ciszy i górskiej samotności.
Niebawem nadszedł Archangelo Porri, w towarzystwie drugiego owczarza. Kozy i trzodę chlewną zamknięto w oborach i chlewach, w chacie rozpalono ogień, a na niebie, dokoła pierwszych wieczornych gwiazd, zaczęły się zapalać coraz nowe gwiazdy, zielonkawe, błękitnawe. Kopuła wieczornych nieboskłonów miała barwę pierwiosnku.
Na kolacyę Porri podał gościowi trochę słoniny, jęczmiennych placuszków i koziego mleka. To ostatnie będąc rzadkością w tej porze roku, postawił przed gościem, a podając Stefanowi łyżkę wystruganą w rogu baraniem, doradzał mu nakruszyć chleba do mleka.
Stefanowi, aczkolwiek smakoszem był, smakowała tym razem prostacza strawa. Owczarze kładli plasterki słoniny na chleb i przypiekali na ogniu, połykając chci-