Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/189

Ta strona została przepisana.

żeństwo ubogiej wdowy po bracie. Myślał z goryczą:
— Jakże łatwo potępiać u innych to, w czem sami sobie dogadzamy.
Myślał, i przymknąwszy oczy, skrył twarz w dłoniach i w uczuciach, w jakie się pogrążył, czuł wyraźniej wydzielające się z zarośli balsamiczne wonie i czuł głębiej własnej duszy ukojenie, zadowolenie głębokie, ze wzbicia się ponad samego siebie, z możności mierzenia ludzi, rzeczy, wypadków, miarą sprawiedliwości i miłości. Wkrótce jednak, pod wpływem ciemności, fizycznego zmęczenia, kołysanki szmerów nocnych i woni, myśli mu się mąciły, cygaro zagasło. Przypomniał sobie wieczór, w którym, paląc na balkonie egipskie papierosy, wyczekiwał nadejścia Maryi z niepokojem serdecznym, jak przyjmie jego oświadczyny.
I znów widziane w ów wieczór, już dawny, obmurowania pustelni Sylwestry, zarysowały mu się wyraźnie w myśli. Marya weszła była, rozmówiła się z nim, odeszła... pamiętał... a on pozostał ze ściśniętem serce... Ha! Jeśli miłość nie wygasła w duszy Sylwestry, jakże biedaczka cierpieć musi?... I znów mignęła mu w myśli postać spotkanego w górach tegoż poranka, Filipa Gonnesa, i szybka zamiana z nim spojrzenia... i jego wzrok jasny, spokojny...
A jeśli istotnie jest on niewinny?
Około północy, zmęczony, zniemożony snem i chłodem, wrócił do chaty dzierżawcy i położył, owijając się W długi płaszcz, podbity czerwonem suknem. Przez chwilę snu ciężkiego, śniły mu się widziane w dniu tym