zawdzięczyć wydalenie tak nagłe, że nie zostawiono mi czasu zmienić koszulę.
— Czy ją zmieniasz, czy nie, twoja to rzecz.
— O! pozostawiam to Hortensyi, — zaśmiała się Serafina, a wiedząc, że donna Marya słyszeć ją może, dodała głośniej: — jej to rzecz, mogła nabrać wprawy.
— Serafino! — zaśmiał się nie bez przymusu Stefan. — Nie wyprowadzaj mię z cierpliwości. Odejdź. Zresztą potem co mi powiedziała moja żona, nie możesz tu pozostawać ani chwili dłużej.
Słowa i ton Stefana upokarzały ją i raniły, lecz wobec jego zachowania się nie śmiała spełnić zaocznej pogróżki i powiedzieć tego, co zgubić miało całą rodzinę Arca, a jej jednej jakoby wiadomem było. Zresztą, panicz śmiał się, nie traciła tedy nadziei, udobruchania go. Odeszła uspokojona niemal.
Reszta poranku zeszła stosunkowo spokojnie. Dopiero po obiedzie i kiedy państwo odeszli do siebie, na górę, Hortensya wpadła do kuchni drwiąca i zadowolona.
— Serafino! pan ci przysyła dwadzieścia pięć lirów.
— Jaki pan?
— Młody. Don Stene.
— Tyś je chyba sama wysłużyła u don Stena. Tobie je dał!
— Mnie je dał, lecz dla ciebie, mówiąc, żeby i cień twój nie pozostał tu za tobą, zanim się obudzi.
— Niech się budzi w samej głębi piekła! — wrza-
Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/198
Ta strona została przepisana.