derstwem: „Coby też na to powiedziała jej matka, donna Maurycya, coby powiedział mój ojciec!“
Chciał zapomnieć o tem, lecz zbudzone pragnienie odwiedzenia Maryi trwało, narzucało mu się. Co mu tam zresztą do tego, co powiedzą, lub pomyślą starzy. Szerokiem kołem zobojętnienia na wszystko, objął był i dawną niechęć ku bratowej. Pamiętał jeno jej świeże odwiedziny, wrażenie dobre, jakie pozostawiła po sobie.
— Pójdę, pójdę koniecznie — postanawiał w myśli, z budzącą się energią.
Ostatnie brzaski dnia zaróżowiły blade jego lica i zmierzch owinął go w swe ciche, pełne melancholii i dziwnej jakiejś słodyczy, półcienie. Coś się w nim budziło... pragnienie i uczucia...
Wtem, ktoś uchylił drzwi do saloniku. Pod ciężką portyerą ukazała się piękna głowa Serafiny z żółtą opaską w czarnych włosach.
— Przyszedł kum wasz, Panie! Arcangelo (Arkandżelo) Porri — odezwała się służąca, zatrzymując się na progu.
— Wprowadź go tutaj.
Ostrożnie stąpając po puszystym dywanie, wielkimi niezdarnymi krokami, wszedł do saloniku chłop ciężki, olbrzymi, z twarzą czerwoną, raczej siną, przedłużoną gęstą brodą.
— Jak się macie kumie, don Istene, — witał od progu.
Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/20
Ta strona została przepisana.