Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/204

Ta strona została przepisana.

im, pokażę, kim jestem, co mogę. Wszystkim wam pokażę! Bydlęta! Eroni!
Wielkie też było przerażenie Maryi i Hortensyi, gdy go pod wieczór, nie zastały na zwykłem jego miejscu w jadalni, w fotelu, igrającym z kotami. Szukały go po całym domu, w ogrodzie... Przepadł! nie było go nigdzie. Maryę zdjął strach wielki. A nuż, zdziecinniały starzec, rozdrażniony, rzucił się do studni lub do sadzawki... albo też może poszedł do Serafiny? Uwiodła go może niegodziwa? Chciała już Marya posłać do wsi Hortensyę, gdy nadszedł Stefan.
— Jest może u Sylwestry! — rzekł, brwi marszcząc.
Napisano kartkę z zapytaniem, wrzucono do koła. Sylwestra odpowiedziała, iż istotnie ojciec bawi u niej od paru godzin. Nie łatwą było rzeczą wywieść go stamtąd. Trzeba było uciec się do księdza Arco, któremu udało się wreszcie, po wielu prośbach i naleganiach, skłonić upartego i rozgrymaszonego staruszka, do opuszczenia pustelni. Pozostawiono w końcu zakonnicę w spokoju. Odtąd, zamykała się staranniej z wewnątrz i do pustelni dostęp był zamknięty.
Pomału, don Piane uspakajał się i zapominał o Serafinie, pocieszony czterema kołeczkami, które Speranza na świat wydała. Kotki były białe i okrągłe jak peli zwitki, oczęta miały do niezapominajek podobne, błyszczące, uszka, pyszczki, języczki i spody łapek różowe, niby róży listki, a ząbki jak szpileczki, jak szpileczki pazurki ostre. Susom, zabawom, przeskakiwaniom