Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/205

Ta strona została przepisana.

przez matkę, wywracaniem koziołków, uganianiem się za lada muszką lub motylkiem jesiennym, wdrapywaniem się na kolana, ramiona, ba! na głowę don Piana, końca nie było. Stary przypatrywał się im godzinami całemi. Sprawiały mu dystrakcyę przy odmawianiu pacierzy różańca. Doliczyć do dziesięciu niemógł i rozpoczynał kilkakrotnie na nowo. Odrywały go od sylabizowania w Nuova o rozporządzeniach lokalnych, przejściach brygadierów, spisie wiejskich koni lub odpustów w okolicy, słowem, od ulubionej jego lektury. Uśmiechał się, promieniał zadowoleniem. Chociaż kocięta pocieszyły go zupełnie po utracie Serafiny, pewnego dnia, pod nieobecność syna i synowej, przywołał Hortensyę i wręczając jej koszyk, rzekł:
— Zaniesiesz to Serafinie, powiesz jej dosłownie, rozumiesz, dosłownie: „Don Piane pozdrawia cię, Serafino, upewnia, że cię nie zapomniał ani na chwilę, ma nadzieję, że wrócisz wkrótce, a tymczasem posyła tobie upominek mały“.
— Ale, — zauważyła sprytna Hortensya, — jeśli się donna Marya dowie, wypędzi mię jak tamtą...
— Wypędzi? Nie wypędzi, — oburzył się stary, — ja tu panem jestem, i o donnę Maryę dbam tyle, co o ostatnią zmokłą kurę. Mnie, a nie donny Maryi słuchać musisz. Spełnij natychmiast co każę, bo ja cię wypędzę... Zobaczysz!
— Co tu robić, — pomyślała Hortensya i przeznaczony dla Serafiny koszyk poniosła — do donny Mau-