Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/206

Ta strona została przepisana.

rycyi. Nie mała brała ją chętka odniesienia do własnej chaty... bała się; a nuż się wykryje.
Odtąd, skoro, pomimo odznaczającego go skąpstwa, przychodziła staruszkowi fantazya obdarzać najprzeróżniejszemi przedmiotami Serafinę, wracały zawsze do donny Maryi, za pośrednictwem donny Maurycyi.
Hortensya, którą manipulacya ta bawiła, rozpowiadała o swym sprycie sąsiadom, a Serafina, żywiąc w głębi serca miłą nadzieję zawładnięcia znów z czasem domem „swego pana“, dowiedziawszy się o tem, wściekała ze złości.
Tymczasem, w miarę jak dobry humor wracał staremu, Marya zażywała pewnego spokoju. Szczęście się nawet zdawało zapowiadać pod dachem casa d’Arca, — Marya bowiem nosiła w łonie nadzieję rodu, co wpłynęło niemało na zmianę humoru, usposobień i charakteru Stefana.
Zdawał się odrodzonym. Dnie z nadejściem zimy skracały się, a przyćmione jesienią blaski słońca i nieba, wpadając przez szczelnie zamknięte okna, nadawały zamieszkałym pokojom wygląd spokoju. Wiatry i deszcze pozostawały na dworze: plusk wody na kamieniach i twardym gruncie, szmer suchych gałęzi, wtórowały dźwiękom fortepianu, do którego Stefan wracał chętnie.
Smętkowi jesiennych melodyi wtórowały srebrzyste dźwięki dzwonów, samotnego w górach kościółka, gubiące się w wiejskich przestrzeniach, szczebioty wróbli, błotnego ptactwa, jękliwe głosy, kruków krakanie, takt wybijany przez dzięcioła, w pniu starego drzewa.