Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/209

Ta strona została przepisana.

górala! A jeśli on, to co począć ma Stefan Arca? Pozdrowić go ukłonem jak wówczas, na najwyższych szczeblach Scala dei gigli i szukać w głębi jasnych oczu wroga świadectwa jego niewinności, czy też skorzystać z samotności miejsca i okazyi i samowolnie samemu sobie wymierzyć sprawiedliwość, której daremnie poszukiwał w sądzie i u władzy? Stefan najzupełniej nie był pewny, które uczucie i popędy przeważą. W danej chwili czuł tylko krew pulsującą mu żywiej w żyłach, napływającą do skroni i mimowoli spinał ostrogą konia, przyśpieszał kroku, a mijając nieznajomego zwykle przechodnia, doświadczał zawodu i niewytłomaczonego bólu.
W muzyce starał się odnaleźć, muzyką pobudzić nastrój onej ubiegłej w górach chwili, lecz mu się to nie udawało. Siła, jaką wlewał w wywołanie motywów rodzimych, przerywała suggestyę symfoniczną, jaką pragnął wywołać, a przejście z jednej melodyi w drugą, aczkolwiek szybkie i przygłuszone, wywierało na nim wrażenie zgrzytu kół returino, co w górach przerwało było wówzas melodyę rwącego potoku i kościelnych dzwonów.
Pozostawało wspomnienie czystego i słodkiego wrażenia, doznanego przy wspinaniu się na Scala dei gigli, mimowolnego pozdrowienia niespodzianie spotkanego, na szczytach, wroga, nocy spędzonej w zagrodzie dzierżawcy, lecz nie wystarczało to Stefanowi, tęsknił za podniosłością uczuć, co go odbiegały, a których wzlot chwilowy zostawił ślad niezatarty w jego