Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Stefan wyciągnął dłoń chłodno, Porri potrząsł nią, wołając:
— Rad jestem, żeś wyzdrowiał, don Istene. Dopiero co widziałem don Piane, odmłodniał, słowo daję, odmłodniał, wygląda jak młodzieniec! Niech go Bóg ma w swej pieczy.
— Usiądźcie, kumie! — rzekł Stefan i zawołał na Serafinę, by podała światło.
Piękna dziewczyna postawiła na delikatnym stoliczku z łozy, lampę olejną, delikatnie cyzelowaną w srebrze, Stefan na otomanie, ze spuszczonemi powiekami i założonemi za kolana rękoma, słuchał znudzony gadulstwa sąsiada, wyrzekającego na złe czasy i marne urodzaje. Podniósł wreszcie oczy w lewo i w prawo, jak gdyby ktoś chciał koniec temu położyć.
— Basta!
Chłop wyciągnął z zanadrza, woreczek skórzany, rozwiązał sznurki, długo czegoś szukał, marudził, aż wreszcie wyjął paczkę asygnat brudnych i zmiętych. Doliczył do tego srebrny i miedziany pieniążek, liczył, a Stefan śledził obojętnie ruchy grubych jego rąk.
Porri dzierżawił obszerne pastwisko, należące do don Piane, które w działkach oddzierżawiał okolicznym pasterzom trzód, i właśnie wniósł kwartalną opłatę, przypadającą na ostatnie dni września.
Liczył i odliczał półgłosem, myląc się, poprawiając i znów się myląc. Wreszcie Stefan zniecierpliwił się.
— Pozwólcie! odliczę — przerwał i pod badaw-