Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/212

Ta strona została przepisana.

solonym rosole, w którym kruszała zwierzyna, lub w beczułkach świeżej oliwy.
Teraz wypadki podobne się nie zdarzały, a Marya pomimo domowych zajęć, miała czas na odwiedzanie rodzinnego swego domu, na tkanie kapy białej w różowe róże. Teraz jednak opuszczała dom mężowski coraz rzadziej: może jego pokoje obszerne, eleganckie, wysłane dywanami, po których przechadzała się ociężałym krokiem ciężarnej kobiety, stawały się jej coraz milszemi, w miarę jak do nich przywykała i czuła się ich panią, a może też, odkąd chód jej zwolnił się i ociężał, czuła potrzebę wniknięcia głębszego w samą siebie, zastanowienia się. Siedząc przy kominku, szyła rzeczy bardzo maleńkie, a zarazem bardzo wielkie, a robota zdawała się ją pochłaniać.
Gdy don Piane, który pomimo pozorne uspokojenie, nieprzejednany w gruncie rzeczy, żywił dawniejszą niechęć względem synowej i unikał rozmowy z nią, spostrzegł te małe robótki, poczuł napływające do serca rozrzewnienie. Na raz rozwiała się myśl i serce jego nieprzenikliwemi mgłami zasłaniające starcze wyczerpanie, na krótką chwilę czuł i myślał normalnie. I w krótkiej tej chwili tysiące różnorodnych myśli przebiegło pod nizkiem, pomarszczonem jego czołem, tysiące uczuć zawrzało w wygasłej piersi.
Był to łagodny wieczór styczniowy. Marya, pochylona nad koszykiem z łozy, przybranym wstążkami, krajała z cienkiego płótna miniaturowe czepeczki. Blask