ognia odbijał się na nożyczkach. Jeden z kotków przyczaił się, usiłując pochwycić łapką kłębek nici.
Dalej, tuż przy szybach okna, za któremi słońce miało się ku zachodowi, Hortensya, siedząc na ziemi, przed niziutkim stołkiem, przyrządzała ravioli[1] i sebadas[2] pierożki, nadziane twarogiem. Wycierała w makotsze i rozwałkowywała na stolnicy ciasto delikatne i ciągnące się, a walec drewniany, biały, kręcił się szybko w jej ręku. Jeden z kotków leżał przewrócony brzuszkiem do góry, z łapkami w powietrzu, na jej fałdzistej, szeroko do koła, na ziemi rozłożonej spódnicy, a Speranza siedząc opodal, uderzała ogonem po posadzce, bawiąc tem zapewne dwa drugiej kotki, sama zaś oczu nie spuszczając z wałkującej ciasto służącej.
Don Piane był zamyślony. Snuły mu się dawne czasy... Było to... dawno przed pół wiekiem... kto wie, dawniej może. Było w takie same przygasłe, ciche popołudnie zimowe. Śniły mu się teraz białe, szczupłe rączki pierwszej jego żony, donny Maryi Gracyi Dossuni, bogatej dziedziczki z okolic Mores, której duży posag był początkiem obecnego jego dostatku. Małe, białe rączki młodej kobiety, ozdobione pierścionkami z rżniętych korali i kornaliny, krajały i szyły takich samych właśnie, miniaturowych rozmiarów, czapeczki, z czerwonego, złotem przetykanego adamaszku... przykrawały, szyły, przymierzały.