Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/220

Ta strona została przepisana.

widział był w sądowej sali. Była to kobiecina drobna, przygarbiona, żółta na twarzy, ślepa na jedno oko, otulona w wełnianą, zarzuconą na głowę, chustkę, cała drżąca ze smutku, strachu, wstydu, zimna. Stojąc przed nią,, wpatrzył się w nią tak bacznie, że podniosła na niego jedyne swe oko. Poznała jednego z sędziów. W oku jej błysła nnienawiść. Spostrzegł to i powodowany ciekawością raczej, niż współczuciem, spytał:
— Żoną jesteścize takiego to a takiego?
— Bezwątpienia, — odrzekła, ciemne swe, pełne bólu i nienawiści oko zatrzymując na nim. — Tyś sędzia przysięgły?
— Aha! dobrześ mi się przysłużył, — mruknęła z goryczą, tykając go zwyczajem chłopów z gór, koło Nuoro. Opowiedziała mu potem i spełnioną przez męża, w chwili uniesienia zbrodnię i nędzę, w której wyrok sędziów pogrążył rodzinę całą. Ona, żona, pieszo przyszła do Sassari, boso, niosąc w ręku jedyną, jaką posiadała parę podartych już trzewików, a na głowie węzełek z chlebem. Wracałaby też pieszo do domu, pomimo śniegu i chłodu, gdyby nie miłosierdzie podróżnych, co zapłacili za jej bilet jazdy.
Stefan słuchał, nie czując współczucia, czy to, że ślepe oko kobiety wstręt w nim budziło, czy, że zmęczony był i wyczerpany, myślał jednak o tem, czy i tym razem rzekoma sprawiedliwość ludzka nie popełniła gwałtu społecznego, pozbawiając rodzinę głowy jej i podpory. Osądzony, mógł był się poprawić, zo-