Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/222

Ta strona została przepisana.

— Weźcie na kawę, kobieto, — rzekł, wyciągając ku żonie skazańca rękę z kilku papierami.
Cofnęła się jakgdyby żmija ją ukąsiła, ognie gniewu i urażonej dumy posypały się z jedynego jej oka. Co? jałmużna! Nie przyjmie jej od nikogo, a tem mniej od tych, co męża jej skazali na galery! Po chwili jednak uspokoiła się, przekonana przygodnych towarzyszek podróży wymową. Wzięła podawane sobie pieniądze, zamruczała nawet coś w rodzaju podziękowania, spuszczając jedyne swe oko, lecz zaledwie Stefan wyszedł z wagonu, zaklęła na czem świat stoi, poczem, pod zawistnym wzrokiem towarzyszy podróży, zaczęła liczyć otrzymane od niego pieniądze.
Stefan sumy tej nie widział, lecz się jej domyślał i zamknąwszy się w ciasnym przedziale pierwszej klasy, podrażniony, oddał się smutnym rozmyślaniom. Zmęczenie, chłód przejmujący, świetny pejzaż, wszystko go zasmucało.
W dali, na marmurowych skłonach gór, występowały wyraźnie linie zarośli i borów. Niebo pokryte było kłębiącemi się chmurami, których szare kształty mieniły się co chwila nakształt apokaliptystycznych bestyi i smoków. Tylko nad górami, otaczającemi Nuoro, niebo mieniło się długą, lazurowo złocistą smugą zdradzającą pogodny zachód słońca, rzucającą na świetną biel krajobrazu tajemnicze blaski, podnoszące głęboki jego smętek...
Na szybach, w oknach wagonu, tajały przylgłe do nich płatki śniegu, a w kroplach mętnych błąkały się