Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/224

Ta strona została przepisana.

roku, skazującym na galery męża tej kobiety, co mu teraz słusznie złorzeczy... Sam ułomny, słaby, grzeszny, lecz szczęśliwy, dostatni, wydał wyrok na biedaka, nędzarza....
W miarę jak wieczór zapadał, wzmagała się melancholia Stefana i wzmagał się smętek mijanych szybko krajobrazów. Gromadziły się, coraz niżej opuszczały chmur zwoje, a jedyny skrawek jaśniejszego, na zachodzie nieba, pociemniał, lśnił teraz ciemnym odbłyskiem.
Stefan: starał się otrząść z obsiadających go jak ćmy nocne, ponurych myśli. Mówił sobie, że nazajutrz, o tej godzinie, będzie w domu, śród swoich, tylko, że zanim danem mu będzie zażyć błogiego spoczynku pod własnym dachem, musiał noc spędzić w Nuoro, a nazajutrz jechać pięć godzin jeszcze po zimowych drogach, w najniewygodniejszej bryce i to w takie zimno, w słotę może i w tak złem usposobieniu! Przymknął oczy, wyobrażając już sobie, jak nazajutrz rano, po najgorszej spędzonej, w zajeździe nocy, brnąć będzie po śniegu, lubi co grsze, po błotnistych zaułkach Nuoro, do odwokata i sędziów, którym powierzył dochodzenie śledcze o zabójstwo brata.
— O Boże! Boże! — wzdychał, podnosząc powieki i znów zdejmowała go rozpacz wobec niezgodności tego, co czuł i myślał z tem co musiał przedsięwziąć. Tak jak pamiętnego onego jesiennego poranku, odczuwał znów głęboko całą słabość charakteru swego i woli, z tą różnicą, że pod wpływem zimnego, pochmurnego