Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/228

Ta strona została przepisana.

sąsiedztwa tak zapalonego myśliwego, jakim był Stefan, pomiędzy gęsto liściem pokrytymi gałęźmi orzechowego drzewa, pomiędzy czerwieniejącemi już liśćmi moreli w tysiączne dziobki próbowały dojrzewających owoców, a w zaroślach dzwoniły kapele: wróbli, jaskółek i drozdów.
Po ścieżce, wzdłuż ogrodu, gnane przez pastustuszków przechodziły, co wieczór, stada kóz i owiec ostrzyżonych. Ten i ów rolnik zdjął zboże z łanu. Tu i owdzie podebrano ule, zbierając miód słodki, wiosenny, gdyż drogi, gorzkawy, będący specyalnością gór Sardynii, zbiera się dopiero w jesieni.
W jasne, gorące popołudnia, don Piane siadywał z dziennikiem w ręku w cieniu orzechowego drzewa, lub pod owijających ganek, klematysów liliowemi gronami. Kotki, dziwnie lśniące i pulchne, pomimo, że oddawna już zaniedbane przez rodzoną matkę, towarzyszyły mu wiernie, pożądliwe źrenice zatrzymując na kurczętach, szukających bezpiecznego schronienia pod skrzydłami dużej, pięknie opierzonej kury. Pod drzewem wszystkie się w kocich duszach zbójeckie rodziły instynkty. Czepiały się żerdzi w płotach, wskakiwały na gałęzie drzew, podjętemi łapkami groziły gniazdom, których na szczęście, doścignąć jeszcze nie mogły, uganiały się za motylami, czasem za ruchliwemi krążkami światła, migocącemi na murawie, pod konarami drzewa, pozostawały głuche na, zrazu łagodne, potem głośne, chrapliwe, gniewne nawoływania swego pana. Don Piane niecierpliwił się, słysząc wysoko, po nad sobą ich