Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/234

Ta strona została przepisana.

i deklamacyi, wywoływał bądź co bądź efekty teatralne na temat miłości zgłuszonej w zarodku i smutnego losu zakochanej pary.
Stefan z trudnością panował nad sobą, bo chociaż przekonany był, że Filip Gonnesa nie uczestniczył w zabójstwie jego brata, czuł się dotknięty w dumie szlachcica, wiązaniem imienia swej siostry z plebejuszem, sponiewieraniem tego imienia wobec ciżby obojętnej, ciekawej, na skandal łakomej. Istotnie w audytorium krążyły domysły, złośliwe uśmiechy, żarciki, do których mieszkańcy Nuoro aż nazbyt są skłonni.
Stefan czuł, jak mu krew bije do głowy. Z rozkoszą rzuciłby się na pierwszego lepszego z brzegu, spędzając na nim gniew, oburzenie, wszystko, co od dni wielu, wrzało mu w sercu, zatruwało życie.
— Ciszej! — syknął, zwracając się do najbliższego swego sąsiada.
— Sam stul pysk! — odparł hardo napadnięty. — Wolno mi się śmiać ile mi się podoba, a jest z czego.
Ktoś pociągnął zaperzonego słuchacza za połę od surduta. Szepnięto mu coś na ucho... Zapewne nazwano Stefana. Chłop obejrzał się nań pół drwiąco, na pól onieśmielony. Wszyscy do koła wytrzeszczyli ślepia.Większość znała młodego Arca, co najmniej z widzenia. Stefan nie mogąc dłużej zapanować nad sobą, wyszedł z sądowej sali.
Słynny zegar na wieży kościoła Santa Maria, chluba mieszkańców Nuoro, uderzył drugą godzinę. Słońce, chociaż czerwcowe, niezbyt jeszcze przypiekało, dzięki lekkim powiewom wiatru, lecz zalewało olśniewającą