Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/238

Ta strona została przepisana.

do tegoż zabójstwa, na piętnaście lat, trzy miesiące, i dwa dni więzienia, oraz na zapłacenie kosztów procesu i odszkodowanie strat, jakie rodzina przez przedwczesną śmierć Karola Arca ponieść mogła, na utratę praw i przywilejów, i tak dalej, i tak dalej.
— Niewinny jest, — myślał Stefan.
— Niewinny! niewinny! — krzyczało mu w myśli, jęczało w sercu, rwało się w gwałtownem pulsowaniu krwi w żyłach, powstawało z samej głębi sumienia i przekonań.
Wychodząca z sali sądowej publiczność potrącała go, pociągała z sobą. Przez chwilę nie czuł tego, nic nie widział, nic, oprócz bezdennej ciemności jakiejś, w której błyszczały jasne oczy, otwarte spojrzenie Filipa i turkusowe źrenice jego ojca, a po za nimi z kłębiących się dokoła niej mroków, wyłaniała się chuda, trupio blada, twarz skazanego na galery Marcina Felix’a.
Gdy owładnął wzburzenie, był już na placu katedralnym, pod jasnem słońcem letniego popołudnia, wobec dalekich gór linią zieloną obramowujących horyzonty. Otaczał go gwar stugłosy: adwokaci, świadkowie, ciekawi, cisnęli się dokoła niego, każdy coś prawił, gestykulował, śmiał się i w miarę, jak znikał, przez kłębiący się tłum ludzi, rozwiany senny spokój letniego popołudnia w sercu Stefana wzmagał się dręczący niepokój.
Pod wieczór otrzymał odpowiedź na wysłaną do domu depeszę.