Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/26

Ta strona została przepisana.

Chytra kobieta nie myślała może tego, co mówiła, Wyprzedzając niezwykłego gościa, zawołała na głos:
M Donna Maryo! donna Maryo!
Stefan, idąc za nią, rozglądał się ciekawie po mieszkaniu bratowej. Minęli przedpokój, potem izbę zastawioną olbrzymiemi staroświeckiemi tkackiemi krośnami, zasnutemi wełnianą osnową, przy krośnach tych musiała pracować Marya. Stefanowi na myśl przyszły eleganckie fatałaszki i wyrzynania kuzynki z za morza.
Doszedłszy do głębi izby, odwrócił się mimowoli; zdawało mu się, że z poza krosien olbrzymich, starodawnych, powstaje wysmukła, cicha, smutna, kobieca postać.
Zia Zarenta wiodła go dalej. Następna izba cała ostawiona ciemnemi, drewnianemi, pięknie inkrustowanemi szafami, posiadała kanapkę obitą różową bawełnicą, taborety i podnóżki staroświeckie, obrazy święte, zawieszone wysoko na pożółkłej ścianie, dopełniały umeblowania. Stało tu brazero[1], z wygasłą pod białawym popiołem, a na małym stoliczku staroświecka lampa, oświecała koszyk z kobiecą robótką i rozłożone „Naśladowanie J. Chr.“ Lampa oświecała ściany, lecz na podłogę padał cień stoliczka i większego, po środku pokoju stojącego stołu.

Stefan domyślił się, że był to pokój jadalny, a chociaż podobnych widział na wsi wiele, uczuł wrażenie

  1. Brazero, kosz żelazny na rozrzarzone węgle używany na południu do ogrzewania mieszkania.