Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/27

Ta strona została przepisana.

dziwnego jakiegoś ukojenia, czegoś czystego i mistycznego niemal. Ciekawie spoglądał na rzecz każdą, szukając przyczyny doznanego wrażenia. Usiadł na najbliższem krześle, zmęczony przechadzką, z głową ciężką, oczyma przysłoniętemi, senny prawie, jednak, skoro Marya, zdziwiona nieoczekiwanemi odwiedzinami, weszła, znalazł w niej samej wyjaśnienie nastroju co go objął w staroświeckim domu, spostrzegł też, że bratowa jest zmieszana i uśmiechnął się do niej mimowoli, jak przez sen.
— Dobry wieczór! Zdziwiona jesteś, widząc mię tu, rzekł powstając z miejsca.
— Nie przecę, — odrzekła szczerze. — Nie czekałam twych odwiedzin... Jakże się masz? Jak się ma... zawahała się, nie wiedząc, jak ma nazwać swego teścia, jak się ma twój ojciec?
— Nieźle, wcale dobrze... Ja zaś wrócić do zdrowia nie mogę. Powiedziano mi, żeś słaba i wstąpiłem, by cię odwiedzić... mam zresztą interes...
Mówił to tak, jak gdyby interes główną był podnietą do odwiedzin. Zrozumiała to Marya, przemówiła jednak uprzejmie:
— Usiądź proszę, widzę, żeś jeszcze słaby, usiądź.
Sama zajęła miejsce na kanapce, w świetle lampy, a Stefan opuścił się na krzesło nie spuszczając z niej oka, zaciekawiony, tak, jak gdyby widział ją po raz pierwszy: Rozpiął płaszcz, a od futrzanego kołnierza twarz jego odbijała bledsza i mizerniejsza jeszcze.
— Rzecz w tem, począł i opowiedział o no-