Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/28

Ta strona została przepisana.

wym i ważnym świadku, co się nastręczał przeciw Gonnera.
Mary’ę proces zajmował i słuchała uważnie opowiadania szwagra. Stefan z pod przymkniętych, pod jaskrawem światłem lampy powiek, nie spuszczał z niej oka.
Piękna to była twarz kobieca, typu sardo-sareceńskiego, o profilu delikatnym, podłużnych ciemnych o — czach, nieco skośnych i przymrużonych krótkowidztwem. Usta miała pełne, doskonale zresztą zarysowane. Włosy czarne, lśniące, odgarnięte z nizkiego czoła, odsłaniały prawidłowy owal twarzy, lecz co najbardziej uderzało, to plamka, znak rodzimy pod okiem lewem i usta pełne, tajemnicze, wymowne w każdej linii. Podjęta nieco zwierzchnia warga, nadawałaby białej i delikatnej kobiecej twarzy wyraz kapryśny, dziecięcy jakiś, gdyby nie posunięty aż do surowości smutek, opuszczonej dolnej wargi. Marya uśmiechała się rzadko i uśmiech szybko przemykał po jej ustach.
Stefan, wpatrując się w nią, silnego doznawał ważenia. Czemże była boleść jego po śmierci brata, w porównaniu z boleścią tej młodej wdowy. Co też ona czuć musiała, widząc, w kilka zaledwie tygodni po ślubie, ukochanego, skąpanego we krwi przez skrytobójstwo. W porównaniu przestrachu i rozpaczy Maryi, jakże malały jego własne uczucia i niechęć jego ojca względem tej kobiety. Wstyd go zdejmował po prostu. Wstydził się też wybiegów, jakiemi motywował swe