Strona:Grazia Deledda - Sprawiedliwość.djvu/29

Ta strona została przepisana.

odwiedziny. Impuls co go tu przywiódł, był wspaniałomyślniesjzy.
Rozmowa ciągnęła się w spokojnym, przyjacielskim tonie. Marya zauważyła z prostotą.
— Posądzam, że Porri kłamie. Czyście mu co obiecali, ty lub twój ojciec? Wszak Porri dzierżawi wasze pastwisko „Nuraghe ruor“.
Stefan, który wnosił dotąd, że bratowa dysze sama zemstą, za zamordowanie męża, odrzekł tylko:
— Może w tem co Porri twierdzi, jest coś prawdy... myśmy mu przynajmniej nic nie przyobiecali...
— Mnie się to wszystko kłamstwem zdaje, — powtórzyła z przekonaniem. Lepiej nie czerpać z tego źródła... Arcangelo Porri nie budzi zaufania.
— Ani mego, — podchwycił Stefan, — poradź się jednak w tej mierze swej matki.
Ojciec Maryi, chociaż żył, nie wiele ważył w domu. Matka, donna Maurycya, kobieta energiczna, uparta, o męzkiej powierzchowności, której brakowało tylko pary czarnych wąsów, rządziła domem, interesami, rodziną. Teraz udzieliła, chociaż niechętnie, córce pozwolenia na przyjęcie mężowskiego brata, lecz podedrzwiami postawiła starą Larentę na podsłuchy.
— Nie warto, — odrzekła Marya, spuszczając oczy.
Stefan zrozumiał, że jego bratowa nie zdolna postąpić wbrew swym przekonaniom i zamilkł. Wizyta zdawała się skończoną, lecz Marya powstała, proponując mu szklankę wina.